..czyli absolutnie subiektywny ranking dziesięciu najlepszych chińskich filmów.
dni zdawały się być w chinach za krótkie, noce za to ciągnęły się czasem w nieskończoność, niczym nieustannie rozszerzający się wszechświat. odcięty od rodziny i przyjaciół często spędzałem wieczory w nadziei, że może jednak kogoś męczy bezsenność i wejdzie na skype’a. niestety dzielące nas siedem godzin było na ogół zbyt potężnym wrogiem międzykontynentalnych konwersacji. skupiłem się więc na jednej z moich największych pasji – na oglądaniu filmów.
od przylotu do shanghaju, aż po dzień, w którym wyjechałem zdobywać mongolię, obejrzałem łącznie ponad 240 filmów. zacząłem od polskiej „hydrozagadki” (o czym wspomniałem we „względnie miękkim lądowaniu”), a skończyłem na amerykańskim „amistadzie”. właściwie to bardzo skromna część obejrzanych przeze mnie w tym okresie filmów była produkcji chińskiej, niemniej pomyślałem, że podzielę się z wami małym zestawieniem dziesięciu obrazów, które wywarły na nie największe wrażenie. mam nadzieję, że znajdziecie dzięki niemu jakiś interesujący was film.
sztuką
jest stworzyć film poważnie traktujący o rzeczach przygnębiających w taki
sposób, żeby widz skończył seans z uśmiechem na twarzy. jeśli zwątpiłeś już w
rasę ludzką, obejrzyj koniecznie ten obraz – przywraca wiarę.
„w stronę domu” to film drogi. opowiada prostą na pozór historię mężczyzny o imieniu zhao, który obiecał przyjacielowi – liu, – że w razie śmierci tego drugiego zadba o transport jego zwłok do rodzinnego domu. sytuacja komplikuje się, gdy okazuje się, że pracodawca przyjaciół wypłacił pracownikom zaległe pensje w fałszywych banknotach. zhao wsiada więc ze zwłokami liu do najtańszego autobusu, oszukując wszystkich dookoła, że jego kolega jest bardzo zmęczony.. jak można się spodziewać, niedługo później zmuszony jest szukać innego środka transportu, co nie jest wcale łatwe. a do pokonania ma kilka tysięcy kilometrów.

od przylotu do shanghaju, aż po dzień, w którym wyjechałem zdobywać mongolię, obejrzałem łącznie ponad 240 filmów. zacząłem od polskiej „hydrozagadki” (o czym wspomniałem we „względnie miękkim lądowaniu”), a skończyłem na amerykańskim „amistadzie”. właściwie to bardzo skromna część obejrzanych przeze mnie w tym okresie filmów była produkcji chińskiej, niemniej pomyślałem, że podzielę się z wami małym zestawieniem dziesięciu obrazów, które wywarły na nie największe wrażenie. mam nadzieję, że znajdziecie dzięki niemu jakiś interesujący was film.
zaznaczam przy tym, że zamieszczone tutaj tytuły wyprodukowane były zarówno
w chinach kontynentalnych, jak i w hong kongu oraz na tajwanie. nie jest to w
żadnym razie związane z moimi przekonaniami politycznymi. kierowałem się raczej
kryterium języka – w prawie każdej z przedstawionych tu opowieści bohaterowie
posługują się językiem chińskim.
nie będę się na ich temat specjalnie rozpisywał, bo szczegółowe opisy i recenzje każdego z nich znajdziecie na filmweb.pl.
jeśli znacie jakiś godny polecenia film chiński, koniecznie wspomnijcie o nim w komentarzach. będę bardziej niż wdzięczny!
oto moje top 10 chińskich filmów (na dzień 23.11.2012):
nie będę się na ich temat specjalnie rozpisywał, bo szczegółowe opisy i recenzje każdego z nich znajdziecie na filmweb.pl.
jeśli znacie jakiś godny polecenia film chiński, koniecznie wspomnijcie o nim w komentarzach. będę bardziej niż wdzięczny!
oto moje top 10 chińskich filmów (na dzień 23.11.2012):
panie i panowie – ten film prawdziwie wzrusza! na
chwilę obecną jest to zdecydowanie najlepszy chiński obraz, jaki było mi dane
oglądać.
w 1976 r. trzęsienie ziemi zmiotło z powierzchni ziemi
miasto tangshan. wydarzenie to stało się punktem wyjścia dla tego wyśmienitego
dramatu, który opowiada historię ocalałej z katastrofy dwójki dzieci i ich
dotkniętej tragedią w sposób szczególnie matki. w trakcie akcji ratunkowej
musiała ona bowiem zadecydować, które z dwójki swoich dzieci zleci uratować, a
które zostawi na pewną śmierć. wybrała syna. nie miała jednak pojęcia, że jej również
córka uszła cudem z życiem. dalsze losy całej trójki naznaczone są stygmatem
tego jednego wieczoru, w którym legło w gruzach nie tylko ich mieszkanie, ale i
całe życie uczuciowe. bo czy można wybaczyć sobie spisanie na straty ukochanej
córki? i czy można wybaczyć matce tego rodzaju decyzję?
przejmująco prawdziwe i piękne w swej boleści. w dodatku zrealizowane i
zagrane na najwyższym poziomie.
podobno film ten był w państwie środka bijącym wszelkie rekordy hitem
kasowym. aż dziw, że w polsce nikt go jeszcze nie wprowadził do dystrybucji.

„w stronę domu” to film drogi. opowiada prostą na pozór historię mężczyzny o imieniu zhao, który obiecał przyjacielowi – liu, – że w razie śmierci tego drugiego zadba o transport jego zwłok do rodzinnego domu. sytuacja komplikuje się, gdy okazuje się, że pracodawca przyjaciół wypłacił pracownikom zaległe pensje w fałszywych banknotach. zhao wsiada więc ze zwłokami liu do najtańszego autobusu, oszukując wszystkich dookoła, że jego kolega jest bardzo zmęczony.. jak można się spodziewać, niedługo później zmuszony jest szukać innego środka transportu, co nie jest wcale łatwe. a do pokonania ma kilka tysięcy kilometrów.
wspaniała rzecz!
tego
filmu chyba nie trzeba nikomu przedstawiać. „przyczajony tygrys…” zrobił dla
chińskiej kinematografii sporo. i nie chodzi mi wcale o to, że zgarnął cztery
oskary. zrobił coś ważniejszego – zawarł w sobie w wyważonych proporcjach
piękno i poetykę chińskiej kultury. zapoczątkował tym samym modę na
eksploatację chińskich filmów spod znaku 武侠 (wǔxiá), czyli
traktujących o sztukach walki. ang lee wpisuje się tym samym w estetykę, którą
z czasem zaczęto przypisywać chińskim reżyserom tak zwanej „piątej generacji”.
ich filmy wprowadziły na ekrany nową świeżość – subtelne obrazy misternie
zaaranżowanych walk w baśniowej otoczce. bo trzeba pamiętać, że tego filmu nie
można traktować dosłownie.
choć przyznaję,
że forma przerosła w tym przypadku treść, nie przeszkadza mi to.
a
o co w tym wszystkim chodzi? głównie o owiany legendą miecz, który wojownik o
imieniu li mu bai postanawia oddać na przechowanie. gdy miecz zostaje
skradziony, bohater musi w widowiskowy sposób pokonać wielu przeciwników, aby
odzyskać należny mu oręż. w krucjacie pomaga mu yu shu lien – kobieta, którą
kocha, ale której nie wyjawił nigdy swojego uczucia.
brzmi banalnie,
prawda? sami zobaczcie!

klasyk.
z pewnością jest to najlepszy spośród obejrzanych przeze mnie filmów legendy
chińskiego kina – yimou zhanga. jest też jednym z najsłynniejszych obrazów w
historii chińskiej kinematografii (na szczęście całkowicie zasłużenie).
perfekcyjna symbioza minimalizmu scenografii z przepychem emocjonalnym. w tym
filmie każde słowo, odbijając się od zimnych ścian pałacu uderza rykoszetem z
podwójną siłą.
jest
to opowieść o songlian (li gong w szczytowej formie) – wydanej bogatemu
mężczyźnie młodej kobiecie, która uwięziona w murach swego nowego domu musi na
nowo zdefiniować własne „ja”. pozostałe, mieszkające pod wspólnym dachem żony
mężczyzny zrobią wszystko, aby to przed ich drzwiami zawieszono czerwone
latarnie – znak, że tam właśnie pan domu spędzi noc. zasada jest prosta –
kobieta, z którą mąż spędza więcej czasu zyskuje specjalne przywileje i
faktyczną władzę w domu. metody osiągnięcia tego celu są już jednak dużo
bardziej wyrafinowane, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka.
postanowiłem
zamieścić w moim rankingu ten film nie dlatego, że uważam go za wybitny. nie
porwał mnie ani scenografią, ani realizacją. niemniej jest w tym obrazie coś,
co nie pozwala o nim zapomnieć. tym czymś jest opowiedziana historia.
świadomość, że opowiedziane w „ślepej górze” rzeczy nie są w chinach niczym
niezwykłym łamie kręgosłup zaufania i poczucia bezpieczeństwa widza.
główna
bohaterka – bai xuemei – zostaje za młodu wysłana podstępem na chińską wieś,
gdzie uśpiona zostaje sprzedana lokalnej rodzinie jako żona potomka rodu.
uwięziona w hermetycznej społeczności osady nie znajduje sprzymierzeńców,
którzy byliby w stanie pomóc jej wrócić do rodziny. kobieta z czasem, pod
pozorem przystosowania się, zaczyna brać czynny udział w życiu codziennym
domostwa. jednocześnie czeka na idealny moment do ucieczki. sprawy komplikują
się, kiedy zachodzi ze znienawidzonym mężem w ciążę.
jest to bardzo
mocny film. obraz, do którego zapewne nie będzie się chciało wracać, ale który
należy obejrzeć.
jako remedium na
„ślepą górę” polecam wymienione już w tym rankingu „w stronę domu”.
love
story w komunistycznych chinach. dzięki temu filmowi możemy wejść w świat codzienności
ludzi zamieszkałych państwo środka w czasie rewolucji kulturalnej.
kult
mao dosięgnął nawet najdalsze zakątki chin – młoda li chufen mieszka w małej
górskiej miejscowości i od dziecka wychowywana jest w duchu wierności partii.
jest niezwykle lojalna i czerpie przyjemność z pracy bileterki lokalnego autokaru.
całe dnie spędza z lao cui – znacznie starszym od niej kierowcą, z którym w
końcu zmuszona jest wziąć ślub. taka już wola urzędników, a z nią dyskutować przecież
się nie godzi.. zakochana z wzajemnością w młodym lekarzu dziewczyna niechętnie
podporządkowuje się woli zwierzchników. wybór ten zdefiniuje całe jej późne
życie. życie, którego nie chciała, ale którego nie jest w stanie porzucić.
wszystko to
opowiedziane jest w bardzo wyważonym tonie. reżyser nie wskazuje demonizuje,
nie dzieli bohaterów na złych i dobrych. właściwie mogłoby się wydawać, że w
świecie, w którym żyje li wszyscy kierują się dobrymi intencjami. bo przecież z
punktu widzenia społeczeństwa z kim może być jej lepiej, niż z kierowcą,
któremu osobiście uścisnął rękę półbóg mao?
fabuła
filmu rozgrywa się w latach 80. ubiegłego stulecia w chinach. choć to właściwie
nieistotne, bo równie dobrze mogłaby wydarzyć w każdym innym, współczesnym kraju.
ambitna
studentka – min – przyjeżdża w ramach praktyk do renomowanego ogrodu
botanicznego, którym kieruje despotyczny mistrz wang. jego córka – ann –
zaprzyjaźnia się z praktykantką, spędzając z nią każdą wolną chwilę. z czasem
mistrz postanawia zeswatać uczennicę ze swoim synem. nie wie, że ann i wybrankę
jego syna zaczęło łączyć coś więcej, niż przyjaźń. kobiety starają się na
wszelkie sposoby zmylić otoczenie i zbudować wokół siebie magiczny krąg, do
którego wstęp będą miały tylko one.
filmowi sijie
dai daleko do arcydzieła, ale nie można reżyserowi odmówić umiejętności
operowania nastrojem. tworzy on zwarte, dobrze opowiedziane, a przy tym bardzo
atrakcyjne wizualnie kino, którego powolna akcja i oszczędna muzyka jest świetnym
antidotum na spowodowany bezrefleksyjną kinową papką ból głowy.
zupełnie jak
zioła z ogrodu mistrza wang.
film
ten zachwycił kilku moich znajomych. mnie nie (co nie znaczy, że mi się nie
podobał), ale doceniam go i z kilku względów uważam za bardzo ważny. reżyser
pod pretekstem przedstawienia w nim niemalże 40-letniej historii rodziny, w
rzeczywistości ukazuje niezwykle burzliwy okres w historii nowożytnych chin. yimou
zhang jest przedstawicielem tak zwanej „piątej generacji” chińskich reżyserów,
która to w zawoalowany sposób starała się obchodzić cenzurę i ukazywać
rzeczywistość nie zawsze wygodną dla partii rządzącej. nie inaczej jest w
przypadku „życia!”.
xu
fugui stracił przez swoje zamiłowanie do hazardu dom i rodzinę. od tej chwili,
aby odzyskać ukochaną żonę musi przewartościować swoje życie, uznając rodzinę za
priorytet. niestety w kraju dochodzi do rewolucji kulturalnej, która pod karą
śmierci wymusi na każdym obywatelu poddanie się nowo proklamowanemu prawu. zagubiona
w nowej rzeczywistości rodzina zaczyna robić wszystko, aby nie wyróżniać się na
tle społeczeństwa. tym, co ma pomóc im przeżyć ciężkie czasy jest niezłomna
wola przeżycia. i choć z otoczenia rodziny xu co rusz tracą życie niewinni ludzie,
starają się nie tracić wiary w to, że przyjdzie im jeszcze kiedyś żyć w spokoju
i szczęściu.
ciężko
mi racjonalnie umotywować, dlaczego postanowiłem zamieścić w tym rankingu obraz
kang-sheng lee. kiedy go oglądałem, nie czułem empatii względem głównego
bohatera, nie emocjonowałem się też powolną akcją. właściwie to byłem nią nawet
trochę znudzony. po seansie doszedłem do wniosku, że film opowiadał właściwie..
o niczym. z jakiegoś powodu jednak po dziś dzień dźwięczy mi w uszach
wspaniały, wykorzystany w nim utwór, który jakby wypełnił filmową pustkę.
zdjęciom również nie potrafię odmówić uroku (i nie mówię tu tylko o często
pojawiających się w filmie, skąpo ubranych tancerkach na rurze).
„pomóż,
erosie” jest esencją filmu o samotności. zawieszony gdzieś pomiędzy
rzeczywistością, a alkoholowo-narkotycznymi wizjami ah jie próbuje znaleźć cel w
życiu po tym, gdy stracił niemalże wszystko. poszukuje desperacko czegoś lub
kogoś, kto mógłby okazać się dla niego „sensem istnienia” i motorem jakiegokolwiek
działania. nadzieją na zostawienie za sobą naznaczonej alkoholem, marihuaną i
nieskrępowanym seksem apatii staje się telefoniczna znajomość z kobietą o
imieniu shin.
film dla
cierpliwych i lubiących niespieszne kino widzów.
zamieszczam
ten film w ramach ciekawostki-żartu. kung pow jest obrazem tak złym, że aż dobrym;
tak głupim, że aż zabawnym. obraża naszą inteligencję w niemalże każdym kadrze,
ale sposób w jaki to robi niejednokrotnie doprowadził mnie przez śmiech do łez.
w
tym „popełnionym” przez steve’a oedekerka dziele najciekawszy jest sposób, w
jaki powstał. otóż jest on przemontowaną wersją chińskiego filmu „shao
lin hu ho chen tien hsia” z 1997 r. reżyser za pomocą efektów komputerowych
urozmaicił nieco fabułę, wprowadzając jako głównego bohatera samego siebie. gra
wybrańca, który jeszcze jako niemowlę stracił zamordowanych przez brutalnego
mistrza pain rodziców. jest to historia z vendettą i romansem w tle, której siłą
napędową jest absurd i niewybredne poczucie humoru.
ultraświadoma
zabawa konwencją ratuje tę komedię przed nazwaniem jej „najgorszym filmem świata”,
a winduje wysoko w moim osobistym rankingu chińskich filmów. co prawda języka
chińskiego nie uświadczycie tu ani przez chwilę, ale ponieważ po części mozaika
ta wyprodukowana została przez hong kong, a i zdjęcia w zdecydowanej części
pochodzą z tego regionu, czuję się usprawiedliwiony.
…………………………
na
koniec pozwolę jeszcze zamieścić sobie zdjęcie skromnej kolekcji filmów, które
przywiozłem z chin do polski. możecie na nich zobaczyć jak w chińskich sklepach
wyglądają lokalne wydania płyt dvd. klient dostaje dokładnie to, co dystrybutor
– płaski kartonik, okładkę do plastikowego opakowania i schowaną w kopercie, zadrukowaną
płytę.
w chinach płaci
się za taki towar od 9 do 15 ¥. w polsce do kompletu dostajemy od dystrybutora jeszcze plastikowe
pudełko i w sumie płacimy średnio równowartość 90 ¥. można chińczyków nazywać
złodziejami, ale nasi producenci też nie są bez rysy (w przeciwieństwie do zakupionych
przeze mnie w chinach płyt).
Obawiam się, że ranking 10 moich ulubionych chińskich filmów byłby po prostu rankingiem 10 obejrzanych filmów:P (nie dlatego, że były takie dobre, lecz dlatego, że tak niewiele ich widziałam:/) Ale dorzuciłabym Hero za niesamowite efekty wizualne. Mnie podobał się bardziej niż Przyczajony Tygrys. I fajnie, że widziałeś Córkę Botanika.
OdpowiedzUsuńP.s.:Pamiętam też, że pan Fu wyświetlił nam kiedyś chińską adaptację Hamleta!
owszem, a było to to:
Usuńhttp://www.filmweb.pl/film/Banquet%3A+100+dni+cesarza-2006-234749
hero też podobał mi się, ale był nieco wtórny względem "przyczajonego tygrysa...", stąd wybór padł na tego drugiego.
dzieki za materiał. bardzo ciekawy
OdpowiedzUsuńchinski-przez-skype http://preply.com/pl/chiński-przez-skype